Profil użytkownika magik
Nietypowy film ze względu na ścieżkę dźwiękową. Zamiast tradycyjnej muzyki w tle słychać najczęściej bzyczenie much (w ilości dużej) oraz niekiedy powiewy wiatru. Niestety oprócz powiewów wiatru, powiało też trochę nudą. Nawet Mads Mikkelsen nie pomógł, chociaż zagrał jak zwykle świetnie.
Historia tak absurdalna, że do końca nie mogłam uwierzyć, że to dokument.
Wcześniej nie znałam Kaurismakiego, więc to, co mnie zaskoczyło w tym filmie (a jak mniemam jest charakterystyczne dla tego reżysera) to specyficznie zarysowane postacie. Główni bohaterowie w żaden sposób nie wyrażają emocji. Humor „Dryfujących obłoków” polega na tym, że aktorzy wypowiadają absurdalne kwestie z kamienną miną, a wszelkie kataklizmy, które pojawiają się w ich życiu przyjmują ze stoickim spokojem. Nie jest to co prawda mój typ poczucia humoru, ale film ze względu na nieco absurdalną konwencję zasługuje na uwagę.
Przez pierwszą część filmu wieje nudą. Nie jest ani zabawny, ani wciągający – zupełnie nijaki. Jeżeli jednak widz wytrwa te nudy, to w drugiej połowie robi się całkiem ciekawie, ale to i tak za mało, aby „Whisky dla aniołów” był godny polecenia.
Sugerując się nazwiskiem reżysera oraz wysokimi ocenami miałam chyba zbyt wybujałe oczekiwania względem tego filmu. Co prawda jest to kawałek przyzwoitego kina, jednakże liczyłam na trochę bardziej skomplikowaną fabułę i atmosferę grozy i tajemnicy, tak charakterystyczną dla późniejszych filmów Kubricka.
Znakomity film, niezwykle poruszający, w którym muzyka pogłębia wrażenie niepokoju. Prawdopodobnie film ten tak bardzo mi się podoba, bo jestem wolna od „polskiego nabzdyczenia historycznego”. Nie rozpatruję tego filmu w kontekście wydarzeń historycznych, bo wiem, że co do ich prawdziwego przebiegu nigdy nie będę mieć pewności. Postrzegam za to „Pokłosie” jako film, który opowiada o ludzkiej naturze w oderwaniu od miejsca czy narodowości. Gdyby to był film Smarzowskiego, nazywałby się „Wieś zła” i byłoby w nim więcej siekier (chociaż i tak jest dużo).
A niech stracę, niech będzie ta 6. Co prawda film jest całkowicie wtórny względem innych filmów sensacyjnych. Nie wspomnę już o fabule, która ledwo się trzyma. Z drugiej strony to w końcu film rozrywkowy, a ja na nim nie zasnęłam, więc chyba jest dobrze. Poza tym lubię Vina Diesela – ma dykcję niczym aktor teatralny, dzięki czemu wszystko rozumiem i nie muszę czytać napisów.
Ot całkiem przyjemna opowieść o mafijnych porachunkach. Nie nudzi, ale i nie wciska w fotel.
Film przecudnej urody! Żałuję, że nie widziałam go przed głosowaniem na filmastery.
Jestem zawiedziona, bo film dobrze się zaczynał: narratorem całej opowieści była Śmierć. Niestety okazało się, że narrator jest wprowadzony zupełnie bez sensu, bo wraca jedynie na sam koniec filmu i wypowiada jakieś banały. Historia tytułowej złodziejki książek nie porywa. Poza tym denerwowały mnie przekłamania historyczne (kto słyszał o bombardowaniu Niemiec w 1941?)
Po obejrzeniu dwóch części, „Nimfomanka” jawi mi się jako misternie zbudowana wieża z kart (rozdziałów), którą w ostatniej scenie reżyser burzy jednym ruchem ręki. Nieoczekiwana (przynajmniej dla mnie) scena finałowa ratuje dzieło von Triera przed popadnięciem w banał. Najsłabszą częścią „Nimfomanki” jest jej ostatni rozdział, w którym splot nieoczekiwanych przypadków i zbiegów okoliczności przekroczył wszelkie granice przyzwoitości. Na szczęście był to jedyny moment, w którym granice przyzwoitości zostały przekroczone.
To jeden z tych filmów, w których podniosła muzyka ma nam wskazywać, kiedy należy ronić łzy. Pozytywnym aspektem filmu jest dość ciekawe zarysowanie tła historycznego (ukazanie walki o emancypację czarnej ludności).
Zastanawiam się dlaczego konkurs filmastera jest na stronie twarzoksiążki? Nie mam ochoty udostępniać swoich danych osobowych firmie pana Zuckeberga. Natomiast chciałabym wziąć udział w konkursie filmastera...
Oglądając ostatnie filmy Allena, pomyślałam, że Allen się skończył. Jednakże Blue Jasmine zupełnie temu zaprzecza. Sarkastyczna opowieść o snobistycznych zwyczajach klasy wyższej skonfrontowana z prostotą życia przeciętnych zjadaczy hamburgera, wciąga do ostatnich minut.
Film w stylu: „Tańce, hulanka, swawola, Ledwie karczmy nie rozwalą”. Taki trochę Kac Vegas, tylko, że mniej śmieszny i bez fabuły .
Jak dla mnie najmocniejszą stroną filmu był dobór muzyki. Miło było posłuchać Dezertera i popatrzeć na znakomitego Więckiewicza.
Zbyt melodramatyczny ten melodramat. Losy bohaterki zupełnie mnie nie przejęły mimo, że roniła łzy niemalże przez cały czas. Może jestem emocjonalnym potworem, a może film jest po prostu średni.
Najbardziej podoba mi się sposób narracji. Nimfomanka snuje swą opowieść, spowiada się, próbując udowodnić rozmówcy, że jest złym człowiekiem. Tymczasem nieprzejednany interlokutor w błyskotliwy sposób umniejsza wagę jej czynów, rozgrzesza ją, nie wierząc w jej inklinację do zła. Już nie mogę doczekać się drugiej części i tego jaki ta rozmowa będzie miała finał.
Nie jest to z pewnością najlepszy film Smarzowskiego (nie ma co porównywać do „Domu Złego”), aczkolwiek nie zmienia to faktu, że jest to film ważny, gdyż w mistrzowski sposób ukazuje istotę alkoholizmu. Co prawda przez pół seansu odczuwałam mdłości (może to przez tą wirującą kamerę), ale i tak cieszę się, że wybrałam się do kina.
"Magia…” z pewnością nie zalicza się do najlepszych filmów Allena. Jednakże jeżeli ktoś oczekuje niezobowiązującej komedii z zabawnymi dialogami i przyzwoitą grą aktorską na pewno się nie zawiedzie.